Bez pięćdziesięciu twarzy!

Twórczość Jojo Moyes.

Czy macie czasem ochotę przeczytać historię miłosną? Taką z prawdziwego zdarzenia, nie harlequina i nie taką o czyichś pięćdziesięciu twarzach. Taką, gdzie para się poznaje, zakochuje w sobie, ma jakieś trudności do pokonania, ale kibicujecie jej od początku do końca i chcecie, żeby wszystko skończyło się dobrze, a on i ona żyli razem długo i szczęśliwie. W taki obrzydliwie dziewczyński, romantyczny sposób, który oderwie Waszą uwagę od codziennych bojów czy smutków. Jeśli macie ochotę przeczytać taką książkę i nie wstydzicie się do tego przyznać, to mam dla Was dobrą wiadomość – znam dobrą autorkę, która na polskim rynku opublikowała już kilka dobrych jakościowo książek bezczelnie o miłości, w kolejce czekają następne do tłumaczenia a ona sama zamierza pisać dalej.

Tą autorką jest Jojo Moyes. Nie ufałam w zapewnienia koleżanki zachwyconej jej pisarstwem, ale zaczęłam czytać pierwszą jej powieść – „Zanim się pojawiłeś” – ponieważ, również wbrew przypuszczeniom, urzekła mnie ekranizacja. A mam taką zasadę, że jeśli nie czytałam książki przed ekranizacją to na pewno po obejrzeniu filmu sprawdzam, jak się ma do niego książka. Tu, tradycyjnie, książka jest lepsza od jej ekranizacji, mimo że film z Emilią Clarke był naprawdę dobrze zrealizowany i zagrany. Książkowa wersja historii śmiertelnie chorego Willa i jego opiekunki Lou przebija jednak film swoją głębią i złożonością. Pięknie opisana jest nie tylko ich relacja, ale też to, jak wyglądało ich życie zanim się poznali. Jojo Moyes ma lekkość w budowaniu wiarygodnych postaci i opisie ich motywacji, ale także do przedstawienia świata, z którego bohaterowie pochodzą. Jako autorka jest zabawna i wiarygodna. Motywacje kobiet i mężczyzn przez nią opisywanych są wiarygodne i solidnie wyjaśnione. A nic mnie bardziej nie denerwuje w powieściach o miłości niż działania wyssane z palca i wyjaśnione lakonicznie „szaleństwem miłości”. Oczywiście, w same szaleństwa wierzę, bo je przeżyłam, ale lubię wiedzieć co powoduje bohaterami, w których losy już się jako czytelniczka zdążyłam zaangażować.

Sama czytałam już koleje losów Lou w „Kiedy odszedłeś”, a obecnie ostrzę sobie pazurki na – wydawaną w czerwcu – kolejną część cyklu „Moje serce w dwóch światach”. Ale bardzo cieszy mnie to, że Moyes nie osiada na laurach i nie odcina kuponów, kontynuując pisanie tylko o najbardziej znanej parze, którą stworzyła. Polecam Wam „Dziewczynę, którą kochałeś” i „Ostatni list do kochanka”, gdzie pisze zupełnie inne, odrębne historie. Tak, wiem, tytuły dramatycznie różowe i cukierkowe, ale historie już naprawdę dobrze opisane. To jest też to, co zrobiło ze mnie fankę tej pisarki – pisze w naprawdę dobrym stylu. Jest też dobrze tłumaczona ale wiele jej uwag, włożonych najczęściej w usta targanych uczuciami bohaterek, to słowa, które można sobie podkreślić i zapamiętać. Nie ma tu ckliwości ani zbędnej seksualizacji (chociaż „momenty” też są!). Romans na poziomie. Wciąga, angażuje, a kiedy odkładasz przeczytaną książkę, masz poczucie, że finał jest satysfakcjonujący. A czyż nie o to chodzi w miłości i w książkach o niej? :)

Marta Nienartowicz

Więcej recenzji naszej autorki znajdziecie tutaj.