Kobieta u władzy – to lubię

Jestem fanką dobrych seriali, co podkreślałam w poprzedniej recenzji. Oddzielną kategorią wśród historii w odcinkach są dla mnie seriale o kobietach u władzy. Bardzo podobał mi się House of Cards od momentu, kiedy pałeczkę przejęła Claire Underwood, dotychczas trzymana przez scenarzystów w wyrazistym, ale jednak cieniu swojego diabolicznego męża Francisa.

Namiętnie oglądałam też wszystkie sezony Scandalu, mimo że pokazywanie jak jego główna bohaterka Olivia Pope z kobiety tuszującej skandale w politycznym światku Waszyngtonu przeradza się w naprawdę złą i wyzbytą empatii kobietę na czele organizacji przestępczej kłóciło się trochę z moim zamiłowaniem do logiki w opowieści.

A teraz znalazłam nową role model – Elizabeth (Beth) McCord, kobietę porzucającą farmę koni i spokoje życie aby w szczególnym momencie zająć stanowisko sekretarza stanu USA. Czyli główną postać „Madame Secretary”.

Wiem, że seriale polityczne to dla wielu nuda i odstraszacz. Ale ja lubię patrzeć na odsłaniane mechanizmy i kulisy tego, co dzieje się na politycznym świeczniku. Możliwe, że to nie jest odzwierciedlenie nawet części prawdy, ale dla mnie prawdą w tym serialu są zachowania Beth i ludzi ją otaczających.

To jest właściwie siła każdego serialu – wiarygodne i pełnokrwiste postaci, których los leży nam jako widzom na sercu. Beth jest przedsiębiorcza, inteligentna, analityczna i – mimo takiego otoczenia – nadal pozostaje empatycznym człowiekiem. Serial ma już 4 sezony, co dla mnie jest rozkoszne, skoro już się zakochałam w głównej bohaterce i jej uporczywej woli rozwiązywania problemów bez szkód dla stron zaangażowanych.

Lubię ten polityczny światek zależności, niejasności i ambicji. A w całości zarządzany przez kobietę, która ma władzę i jej nie naużywa. Jeśli lubicie seriale o czymś – ten jest nie tylko dla mnie, ale i dla Was.

Marta Nienartowicz