Gdy przychodzą niechciane zmiany

PLAN B. Reżyseria Kinga Dębska

Nie chciałam oglądać tego filmu. To nie był dobry dzień, tydzień, miesiąc. Nie miałam nastroju na nachalne pocieszanie polską komedią romantyczną. W ogóle na romantyzm nie miałam siły. Ale okazało się, że to był najlepszy możliwy wybór na ten konkretny, piątkowy wieczór. A ja dostałam do ręki kolejny argument dla niedowiarków, że w Polsce kręci się obecnie bardzo dużo dobrych filmów. Tylko czasem robi się im krzywdę nazywając je komediami romantycznymi – jak w przypadku „Planu B” Kingi Dębskiej.

Znacie te hasła: „To co najlepsze zaczyna się za twoją strefą komfortu”, „Jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana”, „Otwórz się na to co nowe”? Czy nie cierpicie ich tak jak ja? Bo ja ich nie cierpię z całego serca. Umówmy się, nowe nie zawsze oznacza dobre. A nowe, którego się nie spodziewasz, to najczęściej nowe niepokojące i niechciane. Kiedy odkrywasz, że zmiana przyniosła Ci w życiu coś dobrego, najczęściej jesteś już daleko za nią i możesz wtedy mądrze pokiwać głową: „Tak, to było potrzebne i niegłupie”. Ale w chwili, gdy zmiana daje Ci w twarz, najczęściej jedyne co możesz zrobić to stać w oszołomieniu i bardzo wolno i niechętnie przyjmować do wiadomości to, co się wydarzyło.

Tak jak bohaterowie tej historii. Agnieszka, która wykłada na uczelni i która w wypadku traci ukochanego. Albo Mirek, który wychodzi z więzienia gotowy na rozpoczęcie nowego życia z dziewczyną i dzieckiem, ale znajdzie puste mieszkanie. Czy Natalia, która wysyła córkę na studia za granicą a mąż wysyła ją z dala od siebie i ich wspólnego życia. Wszyscy nagle zostają opuszczeni, osamotnieni, bezradni. Bez planu B, bo kto z nas tak naprawdę ma w zanadrzu gotowe, równie atrakcyjne, alternatywne życie, gotowe do użytku, gdy to pierwsze się posypie?

To jest prawdziwy film. Szczery, nie różowy. To w nim bardzo doceniam. Każda z tych postaci jest „jakaś”, nawet charakterny i wiedzący czego chce pies Kotlet (mój ulubieniec). Aktorzy w subtelny sposób pokazują nieuchronne przemiany swoich bohaterów. To, jak Kinga Preis w kilka minut w scenie w kawiarni pokazuje, jak załamuje się jej świat, jest mistrzostwem świata. Po takich scenach poznaję, na czym naprawdę polega aktorstwo.

Najważniejsze jednak jest to, że po obejrzeniu tego filmu ta seria gorzkich pytań, którą zadałam na początku tego tekstu, znajduje swoje niegłupie odpowiedzi. Bo to prawda, nikt z nas nie jest gotowy na zmiany. Ba! Mało kto je tak szczerze lubi. Nigdy się ich nie spodziewamy i nieczęsto umiemy na nie reagować. Ale kiedy przestaniemy płakać i się szarpać, a przy okazji blisko siebie będziemy mieli ludzi, którym na nas zależy – świat znów ruszy do przodu. Bo to jest tak, jak śpiewa w ostatniej scenie Daria Zawiołow w swojej interpretacji „Jeszcze w zielone gramy”:

„Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei.”

Marta Nienartowicz

Więcej recenzji naszej autorki znajdziecie TUTAJ.