Piłka do dołka. Graliście?

Opadły już emocje piłkarskie, Francja wygrała, a biało-czerwoni (czyli Chorwacja) na drugim miejscu. Nie wiem, dlaczego, ale w czasie meczu finałowego z całą ostrością naszły mnie wspomnienia z dzieciństwa. Wtedy grywaliśmy w „piłkę do dołka”.

Dom (18 klatek schodowych, 3 piętra) na Żoliborzu był zamkniętym prostokątem, z pięknym podwórzem. Czasy powojenne – dużo dzieci. Można było stworzyć dwie drużyny. Oczywiście „w nogę” kopało się najczęściej, ale na drugim miejscu była zapomniana już dzisiaj „piłka do dołka”. Kto z Czytelników w nią grywał?

Kilku (co najwyżej dwunastu) graczy ustawiało się w koło. W środku leżała piłka. Każdy z graczy reprezentował jakiś kraj. Sędzia (trzeba było kogoś poprosić o sędziowanie) podawał sakramentalną komendę: „Piłka do dołka, piłka do dołka, piłka dołka, na poprawkę, na poprawkę, na poprawkę niechaj będzie ….”

Tu zawieszał głos i wykrzykiwał nazwę kraju, np. Anglia. „Anglik” podbiegał do piłki i starał się nią trafić jednego z pozostałych uczestników, którzy oczywiście rozbiegali się we wszystkie strony. Trafiony dostawał punkt (=ujemny), ale jeżeli złapał piłkę w ręce, punkt dostawał rzucający. Nie zawsze przestrzegany punkt regulaminu nakazywał przegranemu odsunąć się o krok przy następnym wywołaniu „piłka do dołka….”.

Układy w grze

Sędzia zapisywał punkty, aż w pewnym momencie zamiast nazwy kraju wykrzykiwał np. „czapkowanie Anglii” (żeby być wyczapkowanym, teoretycznie trzeba było mieć trzy ujemne, w praktyce różnie bywało, tak jak i z zapisywaniem wyników).

Czapkowanie polegał na biciu czapkami, ale często delikwent mocno obrywał (zwłaszcza, gdy grający nie mieli czapek) , chyba że zdążył uciec. Jeśli nie poszedł z płaczem do domu, zastępował sędziego i on komenderował „piłka do dołka, piłka do dołka, na poprawkę, na poprawkę….” Jeszcze to słyszę….

Na końcu zostawało dwóch, wiadomo było kto będzie czapkowany, ale o ile pamiętam, wtedy obowiązywało już „fair play”. W grze czuć zawsze było układy, sędziowie byli zawsze stronniczy (wywołując stale tych samych), spory „trafił czy nie” należały do klimatu gry (decydowali „mocniejsi w gębie”), ale co to była za gra… Po dłuższym czasie opanowaliśmy jednak taktykę i gra robiła się coraz bardziej monotonna. Pamiętam też dwa czy trzy mecze z chłopcami z sąsiedniego domu. Tu było już „światowo”, z losowaniem nazw krajów i sędzią z neutralnego podwórka a mecz odbył się na niezagospodarowanym wówczas placu Lelewela na Żoliborzu w Warszawie (dziś alejki, trawniki, ławeczki itp.).

Lewandowski rzuca w…

Oczami wyobraźni widzę, że udało się tę grę spopularyzować na dużą skalę. Mistrzostwa świata w Piłce do Dołka. Stadion wypełniony po brzegi, najtańszy bilet 100 euro. Sędzia ustawia zawodników na kole. Każdy w czapce – bić naprawdę nie wolno! Kolejność na kole została wygenerowana komputerowo. Oczywiście, wyboru zawodnika, który chwyci piłkę też dokona maszyna losująca. Programy komputerowe sprawdzano od lat. Działają bez zarzutu. Przystosowano nazwy krajów tak, by wszystkie były dwusylabowe (inaczej Zjednoczone Emiraty Arabskie miały by gorzej niż Kuba) i by np. Słoweniec nie zderzał się ze Słowakiem. Chwila pełna napięcia, sędzia powtarza monotonnym głosem „… na poprawkę, na poprawkę, niechaj będzie …..”. Pada nazwa naszego kraju.

Lewandowski podbiega do piłki i bez namysłu rzuca w …, no, każdy wie w kogo. Tamten nie łapie, a protesty nic nie dają – VAR daje jednoznaczną odpowiedź. Sędzia odgwizduje czapkowanie a Polska zostaje mistrzem świata w piłce do dołka.

A ja powtórzę pytanie: czy ktoś grał kiedyś w tę grę? A może przetrwała w jakiejś enklawie?

Michał Szurek