Sukcesy i rozdrapy w Nowym Jorku

Dziewczyny, zastanawiałyście się kiedyś jak to jest być nowojorczanką? Ja też nie ;-) ale moje umiłowanie/uzależnienie serialowe zaprowadziło mnie do drugiej serii, które sprawiły, że już sobie tego nie muszę wyobrażać. Sprawiły też, że bardzo bym chciała tam niedługo pojechać.

Będę szczera – nie trzeba wiele, by mnie namówić na pierwszy odcinek nowego serialu. Ale już całkiem sporo trzeba, by mnie przy nowym znalezisku zatrzymać. Jestem telemaniaczką entuzjastyczną, ale dość wybredną. Dlatego kiedy zaczęłam oglądać „Younger” i „The Bold Type”, oczekiwania były całkiem wysokie. Jako kobieta z bogatym serialowym doświadczeniem wiedziałam, że poprzeczka jest wysoko zawieszona, bo przecież życie w Nowym Jorku pokazały mi Rachel, Monica i Phoebe z serialu wszechczasów, jakim są dla mnie „Przyjaciele”. A jednak tym dwóm nowościom (produkowane od 2016 i 2017 roku) udało się mnie poderwać na dłużej.

Oba seriale dzieją się w Nowym Jorku i w obu bohaterkami są kobiety. Zauważyłam, że to ostatnio nie jest rzadkość: ciekawe, mocne kobiece charaktery, które mogą nas przyciągać albo odrzucać, ale na pewno nie pozostawią nas obojętnymi. Mam tu oczywiście na myśli przede wszystkim „House of cards” i niezły zwrot akcji w postaci skupieniu uwagi na żonie głównego bohatera, równej mężczyźnie i równie ostro jak mężczyzna sięgającej po władzę Claire Underwood. Trudno nie wspomnieć też o recenzowanej już przeze mnie „Madame Secretary” (serial polityczny o Sekretarz Stanu w USA) czy o kobiecym więzieniu pełnym niesamowitych bohaterek i świetnie opowiedzianych historii w „OITNB” („Orange is The New Black”). Tak, już chyba wspominałam, że jestem serialomaniaczką, prawda?

A te moje dwie nowe perełki w kolekcji opowiadają o życiu w NY z perspektywy dwóch branż, które zawsze mnie interesowały: magazyn dla kobiet i wydawnictwo. Trzy przyjaciółki z „The Bold Type” (ukłony i fanfary dla tego, kto przetłumaczył ten tytuł na „Dziewczyny nad wyraz”…) pracują w magazynie typu „Cosmo” i starają się tam robić rzeczy ciekawe, ambitne i robić to po swojemu. Raz im się udaje, raz zawodzą na całej linii; raz je lubimy, raz po prostu załamujemy ręce nad ich głupotą. Ale jedno producentom tej serii się udaje – po pierwsze, pokazać to miasto nie jak w „Seksie w wielkim mieście”– tu Nowy Jork wydaje się dużo bardziej… przystępny. Mieszkania nie są loftami. Dziewczyny je wynajmują, a nie kupują. Życie w metropolii kosztuje. A książę z bajki nie kryje się za każdym rogiem. Doceniam tę szczerość i chociaż ulubionym miejscem dziewczyn z „The Bold Type”, gdzie omawiają swoje bieżące sukcesy i rozdrapy jest garderoba działu mody w gazecie (czytaj: miejsce z dziesiątkami pięknych, drogich strojów, butów i dodatków, za które zabiłaby nie tylko stylistka) – to jednak nikt nie sugeruje, że te laski mogłyby te ubrania kupić za swoje pensje pracownic przed trzydziestką. Nie do końca amerykański sen, ale ogląda się to bardziej niż przyzwoicie!

Kwestia prawdy i tego, ile jej wyjawiamy o sobie, pojawia się jako główny wątek serialu „Younger”, gdzie punktem wyjścia jest oszustwo: blisko 40-letnia Liza, nie mogąc po rozwodzie znaleźć pracy w zawodzie, który kochała i wykonywała (redaktor w wydawnictwie) znajduje oficynę, gdzie podczas rozmowy kwalifikacyjnej kłamie na temat swojego wieku, odejmując sobie ponad 10 lat. I dostaje pracę. A z nią nowych, młodych znajomych, konto na instagramie i konieczność nauczenia się, co to są memy. Ale ponieważ jest naprawdę dobra w swojej pracy, wydawnictwo jest z takiej pracownicy zadowolona. Ona sama po pewnym czasie musi się jednak zastanowić nie tylko jak przedstawić swojej córce studentce swojego nowego chłopaka –  tatuażystę przed trzydziestką. Musi też się zastanowić, czy więcej zyskuje niż traci. I czy życie jako millenials, z typowymi dla tego wieku problemami, wyzwaniami i falą uczuć to coś, co można robić na dłuższą metę.

Lubię w tych serialach jeszcze jedną rzecz: fajną, kobiecą perspektywę. Jest tu dużo poważnych zagadnień: agizm, wyzwania ponad siły, ambicje, niemoralne i/lub nielegalne związki. Ale też solidarność jajników i wspieranie się wśród kobiet. A to się przydaje nie tylko w wielkich miastach. Girl power, siostry! :)

Marta Nienartowicz