Ptaki-kwiaty zostały zatłuczone, a śledztwo umorzono

W nocy 13 grudnia 1980 roku ktoś wszedł do woliery i zabił dziewięć z trzymanych tam dropów. Zginęły zatłuczone pałką. Śledztwo umorzono z powodu „znikomej szkodliwości społecznej czynu”. Dwa lata później, ktoś ponownie dostał się do woliery i zabił dwa kolejne ptaki. Śledztwo ponownie umorzono z powodu „znikomej szkodliwości społecznej czynu”. Ostatni polski drop zmarł w 1989 roku. 

Dawne łąki i pola, każdej wiosny, od marca do czerwca, rozbłyskiwały bielą dziesiątków i setek tokujących dropi. Tokowiska rozciągały się na przestrzeni nawet kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych. To jeden z najbardziej niezwykłych widoków, jakie możemy podziwiać na naszej planecie. U nas już nie do zobaczenia.

Tokujące samce robią wszystko, aby ukryć swoje pręgowane, czarno-rude pióra i wyeksponować lśniąco białe – zwykle ukryte pod tymi pierwszymi. W tym celu praktycznie wywracają lewą na prawą: stroszą się, wywijają wielkie skrzydła, zarzucają na plecy strojne ogony. Do tego nadymają worki powietrzne na szyi, zaś po bokach głowy rozkładają coś na kształt długich, srebrno-niebieskich wąsów. Dosłownie zakwitają w krajobrazie niczym ogromne, białe orchidee. Zapalają się i gasną. Widoczne z odległości wielu kilometrów, niczym latarnia morska przyciągają do siebie samice. Przeważnie milczą. Słychać jedynie szelest drżących piór, czasami jakby buczenie (po to właśnie rezonujące worki na szyi) i… bicie serca. Ono bowiem w szczycie podniecenia uderza 900 razy na minutę! Przy czym u dropi ów szczyt następuje w… kulminacyjnej pozie tańca godowego – wykonywanegąo solo! – wyjaśnia Jacek Karczewski ze Stowarzyszenia Ptaki Polskie. 

Jak dodaje, praktycznie w całej Europie, w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, dropiowe maluchy i młodzież stały się niezwykle rzadkie. Nawet tam, gdzie populacje tych ptaków wciąż wynosiły kilkaset sztuk. Większość lęgów niszczyły częste prace polowe. Samice mogły znosić drugi lęg, być może nawet trzeci – ale również ich los najczęściej był przesądzony. Nie zdążyły wysiedzieć jaj, mimo że to średnio tylko 25 dni.

–  Tam, gdzie jakimś cudem wykluwały się pisklęta – zwykle umierały. Albo stratowane przez maszyny rolnicze, albo z głodu i zimna. W nowych warunkach nie pomagała ulubiona strategia małych dropi – „w razie niebezpieczeństwa ukryjmy się w trawie i udawajmy że nas nie ma – przecież mamy doskonały kamuflaż!” Mogło to wystarczyć w konfrontacji z lisem. Niestety, w przypadku najazdu maszyn rolniczych przynosiło tylko jeden skutek – stwierdza Jacek Karczewski.

Dzisiaj, aby zobaczyć tego wielkiego ptaka trzeba odwiedzić Brandenburgię, gdzie zaledwie 50 kilometrów od granicy z Polską, niedaleko Berlina, zamieszkuje 130 dropi. Jeszcze w  połowie lat 90. ubiegłego wieku, zaledwie 15 lat temu, było ich 57. Niewiele ponad jeden proc. populacji, jaka istniała w Niemczech 60 lat wcześniej!  Dosłownie w ostatniej chwili udało się uratować gatunek.

Na przełomie 2015 i 2016 roku dropie zaobserwowano w województwie małopolskim, a w 2018 roku – w zachodniopomorskim (samica urodzona w Niemczech). Najprawdopodobniej nie były to jednak osobniki gniazdujące, zatem te ptaki są nadal uważane za wymarłe na terenie naszego kraju.

Więcej informacji o tych ptakach znajdziecie na stronie Stowarzyszenia Ptaki Polskie.

Fot. Snowyowls/Wikimedia

ZOBACZ TAKŻE:

Zręczny łowca z tajemniczą supermocą!

https://wieleliter.pl/2018/07/16/zatluczona-palkami-jako-czarownica/