Walka Nowego ze Starym, czyli Sylwestrowy przeskok w czasie

Zawitał nam już Nowy Rok, 2019. Jeszcze jest noworodkiem, nieśmiało rozgląda się po świecie. Zaczął się wszędzie – w Los Angeles, Nowym Jorku, Paryżu, Moskwie, Szanghaju, Tokio – a nawet w małej Wólce w Polsce (wsi o tej nazwie jest pewnie kilkaset, większość z dodatkowymi określeniami: Wólka Milanowska, Wólka Węglowa, Wólka Zaborowska i tak dalej).
No, dobrze, ale gdzie na świecie zaczyna się Nowy Rok? Wiemy, że gdy w Polsce jest południe, to w Londynie dopiero 11, w Ameryce wczesny świt, a w Tokio ludzie kładą się już spać.

Hugo Steinhaus, wybitny matematyk (najpierw lwowski, potem wrocławski, 1887 – 1972) mawiał, że glob ziemski jest niepraktycznie zbudowany. Nie da się utrzymać ani ciągłej zmiany czasu ani nawet nie wystarcza ustanowienie stref, których czas różni się o np. godzinę. W pewnej chwili musimy zrobić duży przeskok – cofnąć się o jeden dzień lub posunąć naprzód – w zależności od kierunku podróży. Pierwsi zauważyli to żeglarze Magellana. Z podróży dookoła świata przywieźli do Europy czwartek, kiedy to u nas panował już piątek. Sprawa była ważna: którego dnia należy zachować post. Pamiętamy z pewnością, że zjawisko „zyskania jednego dnia” odegrało istotną rolę w życiu Fileasa Fogga w powieści Juliusza Verne’a „W 80 dni dookoła świata”.

Dwukrotnie przeżyć ten sam dzień

W XIX wieku wymyślono więc linię zmiany daty. I tam, na niej rodzi się światowy Nowy Rok. Linia zaczyna się ponad cieśniną Beringa (między Kamczatką i Alaską), wygina się ku Japonii, przewija się między wyspami Pacyfiku, zostawiając niektóre po wschodniej, a niektóre po zachodniej stronie. Potem oskrzydla Nową Gwineę, Nową Kaledonię, przebiega „o rzut beretem” od Nowej Zelandii i ginie w morzach otaczających biegun południowy. Od czasów wytyczenia tej linii zmieniano ją kilkakrotnie. W XIX wieku nikt nie troszczył się o zagubionych wyspiarzy, a oni sami nie odczuwali potrzeby liczenia czasu, w każdym razie na sposób europejski. Najbardziej spektakularnej zmiany dokonało w 2011 Samoa – po 29 grudnia nastąpił tam od razu 31 grudnia.

Matematyk ujmie to tak: nie istnieje punkt czasoprzestrzeni „Samoa, 30 grudnia 2011.”. Linię zmiany daty przesunięto w kierunku Ameryki. W tej sposób Samoa znalazła się w tej samej strefie czasowej, co bliższe mu geograficznie Chiny, Japonia, Nowa Zelandia i Australia. Stworzyło to pewną atrakcję turystyczną. Otóż leżące w tym samym archipelagu Samoa Amerykańskie (odległe o godzinę lotu od głównego Samoa) zostało przy starej dacie. W ten sposób można przeżyć tam dwukrotnie ten sam dzień (podróżując w kierunku wschodnim), albo przeciwnie, uniknąć wspomnień związanych ze szczególnie nieprzyjemnym dniem. Jeżeli np. chcemy uniknąć przeżycia dnia 13 grudnia, to o np. o 23:00 dnia 12 grudnia wylatujemy z Samoa Amerykańskiego. Przylatujemy do Samoa o pierwszej w nocy, ale już 14 grudnia. Spędzamy przyjemnie cały dzień i o godzinie 23 wylatujemy z powrotem. Gdy lądujemy, w Samoa Amerykańskim właśnie kończy się nasz nielubiany 13 grudnia i zaczyna nasz powtórny 14 grudnia. Na ewentualne pytania policji:  „Gdzie pan był 13 grudnia? ” możemy śmiało i zgodnie z prawdą powiedzieć „nigdzie!”

Cały świat w Nowym Roku

A zatem tam, hen daleko, w falach Oceanu Spokojnego dokonuje się przedziwne przesunięcie, przeskok w czasie. Najwcześniej wita Nowy Rok niespełna 10000 mieszkańców Wyspy Bożego Narodzenia (Kiritimati). Tam linia zmiany daty wrzyna się najbardziej w Pacyfik, różnica czasu od Polski to 13 godzin. Potem czas robi swoje: Nowy Rok zdobywa coraz to nowe obszary naszej planety. Przez całą dobę trwa „dwuwładza” – tu stare, tam nowe. Stary oddaje kolejne posiadłości: Azję, Europę i obie Ameryki. Prezydent Putin wznosi toast noworoczny osiem godzin przed Trumpem. Potem jeszcze kilka godzin bronią się Hawaje i pojedyncze wysepki zachodniego Pacyfiku a ostateczny triumf Nowego to zajęcie malutkich amerykańskich wysp Howland i Baker. Od tego momentu cały świat jest już w Nowym Roku, o którym zawsze myślimy, żeby był lepszy od Starego, ale (uwaga!) gorszy od następnego – który dopiero za 364 albo 365 dni wynurzy się z fal Oceanu Spokojnego. I takiego roku życzymy Czytelnikom.

Michał Szurek

Inne teksty naszego autora znajdziecie TUTAJ.