Złość piękności szkodzi (i nie tylko)

W każdym piętrzy się hodowany tygodniami i miesiącami frustrat, który czeka tylko na odpowiedni moment, aby wykipieć. Wystarczy byle detal, by reakcja łańcuchowa wystartowała. Czy nie jest tak? Być może nawet Twoja, Czytelniku, złość i frustracja są na tyle silne, że zastanawiasz się, czy wszystko z Tobą w porządku? Uspokoję Cię…

W filmie „Adwokat diabła” z Alem Pacino i Keanu Reevesem ulubiony grzech ciężki Szatana to próżność. Moim zdaniem, wiek XXI należy akurat do chciwości (jeśli się zastanowić, to właśnie ona wysyła teraz naszą planetę do diabła). Ale po piętach depcze jej złość. Złość – po chciwości – jest jak drugie imię trzeciego millennium. Skąd ta pewność? Bo odczuwa ją niemal każdy.

W każdym piętrzy się hodowany tygodniami i miesiącami frustrat, który czeka tylko na odpowiedni moment, aby wykipieć. Wystarczy byle detal, by reakcja łańcuchowa wystartowała. Czy nie jest tak? Być może nawet Twoja, Czytelniku, złość i frustracja są na tyle silne, że zastanawiasz się, czy wszystko z Tobą w porządku? Uspokoję Cię: o ile nie planujesz mordu na swoim szefie, podwładnym, babie w mięsnym wybierającej szynkę życia, czy debilu w kapelutku, który nie umie ruszać na zielonym, a jedynie dźgasz te indywidua nożem kuchennym w snach czy wyobraźni, wszystko jest OK.

Skąd ta pewność? Bo złość to dziś coś więcej aniżeli emocja i trudno się za to obwiniać. Notoryczny wnerw jest dziś nieusuwalnym elementem społecznej struktury. Bo żyjemy w czasach pośpiechu. A nie od dziś wiadomo, że gdy tylko pojawia się element braku czasu – człowiek zaczyna się stresować i frustrować. Te dwa czynniki pociągają za sobą fatalne domino: na łeb na szyję leci empatia, a zaraz po tym uruchamia się znany wszystkim „agresor”. I gotowe.

Zła wiadomość jest taka, że nie ma dobrej książki, która załatwi nam więcej czasu. Oszczędźmy sobie poszukiwań: można po prostu rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Koniec historii. Nie o to chodziło? Cóż, jeśli już zdecydujemy się pozostać, czasu raczej nie przybędzie. Gorzej, stresujący trend raczejbędzie się pogłębiał. To, co możemy zrobić, to doposażyć się w narzędzia pozwalające radzić sobie z negatywnymi emocjami. I to właśnie robi David Lieberman w swojej książce „Nie wpadaj w złość”.
Ceniony spec od międzyosobniczych relacji, a prócz tego publicysta New York Timesa i autor entuzjastycznie przyjętej pozycji „Jak rozszyfrować każdego” oferuje na łamach swojej kolejnej książki wiele interesujących technik i nie sposób wymienić ich w krótkiej recenzji. Zresztą, nie należy psuć zabawy z lektury. Wspomnę za to o kilku wartościach.

Utrudnij sobie życie?!

Pierwszą z nich, wokół której autor konstruuje swoje „panaceum na złość” to akceptacja. Napięcie rodzi się w nas z niezgody na świat i na siebie samych. Jeśli przyjmiemy świat i ludzi takimi, jacy są – nie jest to łatwe, ale możliwe – będzie nam o wiele łatwiej. To założenie tkwiące korzeniami w wielu systemach filozoficzno-religijnych, od stoików po buddyzm.

Druga wartość to współczucie. Nie chodzi w nim o użalanie się nad krzywdą innych, ale raczej na redukowanie zapędów ego. Koncentrując się na myślach i uczuciach innych łatwiej nam zrozumieć ich motywy, ale także ich ograniczenia. W ten sposób można dojść do prostej prawdy: nie jestem najważniejszy. Moja złość nie ma większego znaczenia, niczego nie rozwiązuje (tylko rani), a moja osoba wcale nie zaprząta uwagi wszystkich dokoła, choć zdawało mi się, że właśnie tak powinno być. To, że ktoś robi coś wbrew mojemu widzimisię wcale nie oznacza, że robi mi to na złość.

Po trzecie: samokontrola. To słowo odmieniane jest w publikacji Liebermana przez wszystkie tryby i przypadki. Doskonale zresztą współbrzmi to choćby z „Siłą woli” Baumeistera, który czyni z niej niemal centralny, najważniejszy zasób naszej psychiki, mający wpływ na całe nasze życie. Samokontrola rozumiana jest tu co najmniej dwojako: jako świadomość procesów, które zachodzą w naszych mózgach (wiedza, co i w jaki sposób spowodowało we mnie daną emocję to ogromnie ważna kompetencja społeczna!), ale także jako upór w dążeniu do celu. Trochę w myśl zasady „make life harder” – utrudnij sobie życie.

Żyjemy w czasach, gdy jedną z centralnych wartości jest wygoda. Zakładamy, że w życiu ma być wygodnie i łatwo. Jeśli coś idzie nie po naszej myśli – rozwiązanie powinno być szybkie w działaniu jak tabletka na rozwolnienie. Lieberman słusznie przekonuje, że strategia ta gwarantuje nam wyłącznie życie powierzchowne, oddalające w czasie tragedię: „to jak oglądanie katastrofy w zwolnionym tempie”.

„Gorzki lek najlepiej leczy”

Prawdziwą przyjemność i wartość w życiu daje wysiłek, walka z przeciwnościami, ciężka praca nad sobą, świadomość mozolnego osiągania trudnych celów. W życiu powinno być trudno, jeśli chcemy nadawać mu sens. I tu wracamy do akceptacji: zaakceptuj trudności i przeciwności. „Porażki jako nawóz sukcesu” to znacznie więcej niż coachingowa ściema. Czas wyrzeczeń, znoju, upartego dążenia często jest pamiętany jako bardzo angażujący i satysfakcjonujący. Wartościowy. No ale… to nie zrobi się samo. Dlatego samokontrola nosi taką nazwę, jaką nosi.

Lieberman nie oferuje nam kolejnej łatwostrawnej pigułki na rozwolnienie. To lek trudny i gorzki, połączony z upartą pracą nad sobą samym i nad swoim postrzeganiem świata. Ale – jak śpiewa Anna Jurksztowicz w pamiętnej czołówce najpopularniejszego swego czasu serialu: „Gorzki lek najlepiej leczy”. Autor analizuje problemy, które wielu z nas przeżywa i które u wielu wywołują torsje: dlaczego mądrzy ludzie robią głupie rzeczy? Dlaczego dobre rzeczy przytrafiają się złym ludziom? Jak przestać odkładać wszystko na później? Jak poukładać relacje z tymi, z którymi po prostu nie da się wytrzymać?
Cnoty, które są dziś totalnie zaniedbane i które idą całkowicie W POPRZEK konsumpcyjnego systemu wartości to (kolejność dowolna): Pokora. Szacunek. Odpowiedzialność. Przebaczenie. Wdzięczność. Jak często pielęgnujesz w sobie te cechy? Czy nie jest tak, że częściej masz do kogoś żal, obwiniasz? Czy nie jest tak, że jest to najłatwiejsza droga a jednocześnie gwarancja dalszej frustracji?

Dobra wiadomość na koniec. Praca nad sobą – w przeciwieństwie do wielu czynności, które każdy z nas wykonuje w swojej codziennej robocie – przynosi efekty. I to całkiem szybko. Nasz mózg jest plastyczny. W ciągu życia można go całkiem mocno przeprogramować. A to oznacza, że możemy zmienić swój sposób patrzenia na świat. Z każdym dniem będzie Ci łatwiej.
Możemy częściowo stać się kimś innym. Możemy zmienić swój stosunek do wielu spraw i osiągnąć równowagę. Jeszcze łatwiej jest, gdy od czasu do czasu znajdujemy czas na medytację, wszystko jedno, jakie będzie mieć ona formy, czy będzie to trwanie w pozycji lotosu czy popołudniowy jogging. Systematyczne treningi w uspokajaniu ciała i psyche przyzwyczajają nasz cały ustój do trwania i skutecznego poszukiwania źródeł spokoju.

Ogromną zaletą książki jest fakt, że autor przemawia do czytelnika w sposób bardzo zindywidualizowany. Można odnaleźć tam sporo racjonalizmu. Ale Lieberman równie łatwo żongluje pojęciem Boga (nie, nie jest to nawiedzony kaznodzieja!). To raczej rozważania o roli sensu i poszukiwania go, które każdy może rozumieć indywidualnie, choć podlegają one podobnym prawidłom.
Po przeczytaniu „Nie wpadaj złość” przychodzi mi do głowy, że w tej książce zawarta jest prawdziwa, elementarta mądrość. To synteza niepokojów, jednocześnie bolesna diagnoza zwariowanego świata, w jakim żyjemy, bez owijania w bawełnę i obiecanek, że wszystko będzie dobrze bez wysiłku. Nie ma lekko. Mimo przyjaznej formy, jest to pozycja dla odważnych. No ale przecież naprawdę mądre książki są tylko odważnych, prawda?

Tomasz Kozłowski – socjolog, menadżer, szkoleniowiec i nauczyciel akademicki z kilkuletnim doświadczeniem dydaktycznym i zarządczym. Doświadczony ekspert w obszarach kultury organizacyjnej i komunikacji międzypokoleniowej. Współpracuje z takimi firmami jak Pegaz, Centrum Profilaktyki Społecznej. Autor ponad 200 prac – w tym trzech książek, artykułów naukowych, analiz i raportów, esejów i felietonów. Aktywny bloger. Tekst naszego autora znajdziecie też tutaj.