Pięciu gejów zmieni Twoje (heteroseksualne) życie na lepsze

Tytuł nie jest przypadkowy. Tak, wiem, lekko prowokujący, ale powtarzam – to nie przypadek. Po pierwsze dlatego, że właśnie o tym jest to reality show – o pięciu gejach, którzy pomagają facetom hetero lepiej się ubrać, lepiej jeść, lepiej (ładniej) mieszkać i często też naprawić relacje rodzinne. A po drugie – piszę o tym dlatego, że współcześnie trzeba często powtarzać prostą prawdę: LGBT to nie ideologia. To ludzie.

W wersji amerykańskiej program nazywa się „Queer eye” i można go obejrzeć na Netflixie. Oryginalny tytuł „Queer Eye (for the straight guy)” to produkcja brytyjska. I tak nic nie przebije nazwy polskiej, ponieważ najwyraźniej tłumacze w naszym kraju prowadzą zażartą wewnętrzną rywalizację w kategorii najdziwniejsze tłumaczenie od czasu „Dirty Dancing – Wirujący Seks” i „Queer Eye” przetłumaczyli jako „Porady Różowej Brygady”… Ale pomińmy ten zdumiewający eksces. Choć obawiam się, że są ludzie, których sam tytuł może odstraszyć. A niepotrzebnie, bo program jest rewelacyjny.

Bobby zajmuje się designem, Antoni (polskie korzenie!) to kucharz, Tan jest stylistą, Jonathan fryzjerem i barberem, a Karamo psychologiem. Cała piątka podróżuje po Stanach, często trafiając do miast niespecjalnie tolerancyjnych. Formuła programu zakłada, że do zmiany („makeover”, metamorfozy) zgłasza kandydata ktoś z rodziny lub przyjaciół. Mamy więc sytuację, gdy dziewczyna, żona, matka, siostra czy kumpel uznają, że z danym panem jest już tak źle, że tylko Fab Five (tak się potocznie nazywa naszą piątkę ekspertów) może pomóc. I wtedy piątka gejów wkracza w życie białego, heteroseksualnego mężczyzny, po czym dzieje się prawdziwa magia.

To co najbardziej lubię w tym programie to prawda. Nie jest to lukier i brokat – często widzimy uprzedzenia głównego bohatera, jego niepewność i stereotypowe podejście do mężczyzn o innej orientacji. Zwłaszcza że gospodarze programu nierzadko zjawiają się na południu Stanów, statystycznie i rzeczywiście mniej tolerancyjnym, mniej otwartym na inność. W wielu odcinkach takie obawy są wyrażane wprost i w krótkim czasie rozwiewane przez normalną, rzeczową rozmowę. Bohater, który był homofobem, przed kamerami słucha – i my jako widzowie siłą rzeczy też – że gej to nie ideologia, że gej nie będzie uwodził heteroseksualnego mężczyzny, że gej nie będzie mówił słodkim głosikiem i ubierał się w sukienki. Poza tym widzimy tu piątkę gejów, a każdy jest inny, ma inne pochodzenie, inną osobowość; łączy ich to, że są normalnymi ludźmi. W dodatku bardzo pomocnymi ludźmi. I szalenie zabawnymi.

Uwielbiam ten program. Jest zabawny, wzruszający, nienachalnie pouczający. Jego głównym założeniem jest pomoc bohaterowi danego odcinka. Fab Five (wspaniała piątka) pomaga mu wyglądać i ubierać się lepiej, odnawia mu dom (uwielbiam te metamorfozy jako wierna fanka wszelkich programów wnętrzarskich), uczy go gotować proste ale pyszne potrawy. Dodatkowym atutem i smaczkiem jest też ta nienachalna lekcja tolerancji i akceptacji, o której wspomniałam. Bardzo Wam polecam obejrzenie chociaż jednego odcinka. Jest duża szansa, że Wam się spodoba – na mnie działa antydepresant, czekałam niecierpliwie na c zwarty sezon po tym jak pierwsze trzy obejrzałam w dwa tygodnie. Nie twierdzę, że wszyscy musimy kochać gejów. Ale będę się upierać, że musimy widzieć w nich ludzi. I ten program na pewno bardzo w tym pomaga. Enjoy!

Marta Nienartowicz

Inne teksty naszej autorki znajdziecie tutaj.