Tygrysica, która zasmakowała w ludzkim mięsie

Przez kilka lat bestia grasująca u stóp Himalajów skutecznie unikała kul myśliwych i zastawianych na nią pułapek. Z ataku na atak stawała się jednak coraz bardziej zuchwała, a ludzie ze strachu barykadowali się w swoich chatach. To jednak nie powstrzymywało tygrysicy z Champawat przed kolejnymi polowaniami. Mieszkańcy Nepalu i Indii Brytyjskich byli sparaliżowani strachem i bezradni – zwłaszcza, że tygrysica kierowała się nie tylko uczuciem głodu, ale i osobistą zemstą za wyrządzoną jej przez ludzi krzywdę…

Na przełomie XIX i XX wieku, w spokojnym dotąd regionie na pograniczu nepalsko-indyjskim, wśród miejscowej ludności zapanował strach. Tygrysica z Champawat w ciągu kilku lat zaatakowała i zabiła co najmniej 436 osób. Mężczyźni, kobiety i dzieci ginęli jeden po drugim, często wyciągani przez dziką bestię prosto ze swoich łóżek. Nawet nepalskie wojsko nie potrafiło powstrzymać tych krwiożerczych łowów. Dziką wściekłość bestii i jej agresję przypisywano złym mocom i demonom. Kres tej tragedii położył dopiero słynny brytyjski „Łowca ludojadów” James „Jimmy” Corbett, który po wielu trudach nie tylko zabił zwierzę, ale również odkrył prawdziwy powód ataków tygrysicy na ludzi.

Przez kilka lat bestia grasująca u stóp Himalajów skutecznie unikała kul myśliwych i zastawianych na nią pułapek. Z ataku na atak stawała się coraz bardziej zuchwała, a ludzie ze strachu barykadowali się w swoich chatach. To jednak nie powstrzymywało tygrysicy z Champawat przed kolejnymi polowaniami. Mieszkańcy Nepalu i Indii Brytyjskich byli sparaliżowani strachem i bezradni – zwłaszcza, że tygrysica kierowała się nie tylko uczuciem głodu, ale i osobistą zemstą za wyrządzoną jej przez ludzi krzywdę…

Z dnia na dzień, zupełnie nagle, ludzie zaczęli ginąć w tajemniczych okolicznościach. Mężczyźni, kobiety, dzieci – ludzie wychodzili ze swoich chałup i już nie wracali. Początkowo o zaginięcia posądzano Brytyjczyków. Miejscowi rolnicy, bardzo nieufni wobec Europejczyków, byli przekonani, że jest to zaplanowana akcja mająca za zadanie swoistą depopulację Nepalczyków. Na nic zdały się tłumaczenia Brytyjczyków, że nie mają oni z porwaniami nic wspólnego. Ludzie wiedzieli swoje…

Prawda jednak szybko wyszła na jaw i okazała się bardziej przerażająca niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Niedługo po pierwszych zaginięciach, ludzie pracujący w lesie zaczęli natykać się na szczątki swoich sąsiadów, porozrzucane w promieniu kilku kilometrów. Zazwyczaj niedojedzone ludzkie resztki spoczywały ukryte pod warstwami liści i gałęzi krzewów. Dla wszystkich stało się jasne, że takiego aktu barbarzyństwa nie mógł dokonać żaden człowiek. To była bestia. Złowrogie i dzikie stworzenie, czające się w gęstwinach i czyhające na swoje ofiary. Ślady pozostawione na miejscu odnalezienia ciał, według myśliwych sugerowały, że za wszystkimi zaginięciami stało jedno zwierzę – tygrys bengalski, należący do najliczniejszego podgatunku tygrysa azjatyckiego.

Wielki dziki kot atakował ludzi krótko po zapadnięciu zmroku, gdy tylko ci odważyli się odejść od swoich chałup. Ludzie byli przerażeni. Co prawda, przypadki ataków tygrysów na ludzi zdarzały się już wcześniej, jednak nigdy na tak wielką skalę. Nie było tygodnia, w którym nie odnotowano by co najmniej kilku incydentów.

Postanowiono przeczekać „zły czas”, który Nepalczycy z Kanchanpur nazwali „czasem gniewu bestii”. Nie wychodzono z domów po zmroku, zabroniono kobietom i dzieciom przebywać samotnie w odległości większej niż sto kroków od chałup, a mężczyznom rozkazano nosić przy sobie strzelby. Wezwano także kilku zawodowych myśliwych. Obiecali oni zabić zwierzę w ciągu kilku dni. Pierwsza okazja nadarzyła się już wkrótce…

Po zapadnięciu zmroku łowcy ulokowali się na swoich pozycjach. W kilku miejscach rozpalono pochodnie, które delikatnie rozświetlały mrok. Z oddali dochodziły do ich uszu wyraźne odgłosy dzikiego kota. Jego pomruki stawały się coraz głośniejsze – tygrys wyłonił się wolno z gęstwiny i szedł w stronę zabudowań. Myśliwi odczekali jeszcze chwilę i na umówiony sygnał wystrzelili kilka razy. Zwierzę ryknęło, cofnęło się kilka kroków, po czym odwróciło się i uciekło w stronę lasu. Czy zostało trafione? Myśliwi byli przekonani, że tak. Jeden z nich przysięgał nawet, że jest pewny tego, że dwukrotnie trafił zwierzę w pysk. Nie wszyscy uwierzyli w te opowieści. Gdyby tak było, tygrys powinien paść na miejscu, tymczasem kot uciekł.

O świecie zobaczono ślady krwi prowadzące wprost w zarośla. Jeśli zwierzę nie zdechło, to na pewno było poważnie ranne. Łowcy wyruszyli na poszukiwania. Nie znaleziono nic, co mogłoby potwierdzić, że kłopoty mieszkańców się skończyły. Ślady tygrysiej krwi urywały się nagle przy rzece Sarda, na granicy z indyjskim dystryktem Champawat (stan Uttarakhand, region Kumaon).

Postanowiono dalej czekać przy zaostrzonych środkach bezpieczeństwa. Gdy w ciągu dwóch tygodni zwierzę nie dało żadnych znaków życia, zapłacono myśliwym i odesłano ich. Ludzie zaczęli się cieszyć, że ich koszmar się skończył. Wkrótce okazało się jednak, że bardzo się pomylili. Bestia nie tylko przeżyła, ale miała teraz własne rachunki do wyrównania…

Spokój mieszkańców skończył się, gdy tygrys zaatakował ponownie po dwóch miesiącach przerwy. Zmieniła się nie tylko intensywność polowań, ale również pora. Po powrocie zwierzę atakowało głównie za dnia. Zupełnie bez strachu podchodziło pod same domostwa przestraszonych ludzi. Ci, którym udało się uciec przed kłami bestii zauważyli, że to była samica. Tygrysica atakowała ludzi z niewyobrażalną furią. Mimo swych ogromnych rozmiarów, zakradała się do swoich ofiar niemal niezauważalnie. Z odległości kilka metrów doskakiwała do bezbronnych ludzi, których chwytała wielka szczęką i zaciągała do lasu. Krzyki konających wzbijały się w niebo sprawiając, że jeszcze większy strach i panika ogarniała tych, którzy je słyszeli.

Próbowano się bronić przed tygrysicą. Nie pomagały jednak ani zastawione pułapki, ani patrole złożone z uzbrojonych mężczyzn. Zwierzę jakimś cudem potrafiło omijać wszystkie potrzaski. Żadna wystrzelona kula nie była w stanie dosięgnąć bestii. Szybko znaleziono wytłumaczenie dla wszelkich niepowodzeń. Według starszyzny tygrysica była wcieleniem demonów i złych duchów, które opanowały jej ciało. To one sprawiły, że była nieśmiertelna i pomagały jej unikać wszelkich sideł. Ludzie uwierzyli. Nie mieli powodów, żeby nie wierzyć, gdyż każdy wiedział, że dzikie zwierzęta do tej pory nie polowały na ludzi bez powodu – z taką częstotliwością i z taką furią.

Do roku 1902, w Dystrykcie Kanchanpur, tygrysica zabiła łącznie 200 osób. Gdy wieści o wydarzeniach przy granicy z Indiami Brytyjskimi doszły do królewskiego dworu, król Nepalu Prithvi Bir Bikram Shah wysłał do Kanchanpur armię, złożoną z kilkudziesięciu najlepiej wyszkolonych żołnierzy. Mieli oni tylko jeden cel – wyzwolić miejscową ludność z łap dzikiego ludożercy. Zakrojona na szeroką skalę obława rozpoczęła się od razu po przybyciu żołnierzy nad rzekę Sarda. Jednak nawet oni nie zdołali zabić groźnej tygrysicy. Osiągnęli jednak sukces, ponieważ udało im się przepędzić zwierzę za rzekę – do indyjskiego regionu Kumaon. Bestia nigdy już nie wróciła do Nepalu. Znalazła sobie nowe terytorium, znacznie bardziej dla niej przyjazne niż nepalski Kanchanpur, gdzie zabiła 200 osób. Po drugiej stronie rzeki, w pobliżu indyjskiej wsi Champawat (dziś jest to miasto liczące 40 tysięcy mieszkańców), zaczęła swoje nowe łowy – jeszcze krwawsze niż dotychczas…

Ataki na ludzi rozpoczęły się w Champawat niemal natychmiast po przybyciu tam zwierzęcia, które radykalnie zmieniło swój sposób polowania. Tygrysica nie czaiła się już w nocy na ofiary. Bez strachu przed ludźmi pojawiała się w biały dzień, atakując bawiące się nieopodal domów dzieci. Mężczyźni próbowali zapolować na dziką bestię, jednak bez rezultatów. Ich przestarzałe strzelby nadawały się bardziej do muzeum niż na łowy. Dodatkowo, szybko zabrakło amunicji. Tymczasem ginęły kolejne ofiary, które tygrysica zabierała ze sobą do lasu.

Mieszkańcy nie byli w stanie walczyć, a skuteczna pomoc nie nadchodziła. Od czasu do czasu we wsi pojawiali się żądni przygód „shikari” (indyjscy myśliwi), marzący o zabiciu ludożercy i zdobyciu cennego trofeum. Jednak przez cztery kolejne lata ich wysiłki nie zakończyły się powodzeniem. Ludzie ze strachu nie wychodzili z domów, a drzwi i okna zabijali deskami. „Shikari”, przybywający już coraz rzadziej do Champawat, opisywali to miejsce jako „wymarła wieś duchów”. Jednakże nawet barykadowanie się we własnych domostwach nie uchroniło ludzi przed straszliwą śmiercią w pysku dzikiego kota. Nie mogąc trafić na swoje ofiary, tygrysica zaczęła ich sama szukać…

Drewniane, rozlatujące się chałupy nie były skutecznym bastionem, chroniącym domowników przed zewnętrznym zagrożeniem. Żądna ludzkiej krwi samica nie miała najmniejszych problemów z dostaniem się do ich środka. Rozbijała okna lub drzwi, po czym wyciągała przerażonych ludzi z ich chat. Dorosłym mieszkańcom przegryzała gardło, dzieci najczęściej ginęły od silnego uderzenia łapą, które w mgnieniu oka łamało im karki.

W ciągu czterech lat grasowania w Champawat, tygrysica miała na swoim koncie kolejnych 200 ludzkich istnień. I gdy wydawało się już, że dla mieszkańców nie ma żadnego ratunku, a oni sami powinni przygotować się na rychłą śmierć, pojawiła się nadzieja – opowieść o krwiożerczym ludojadzie usłyszał indyjski myśliwy z Manali (miasto w północnych Indiach w stanie Himachal Pradesh, w zachodnich Himalajach), niejaki Eddie Knowles. Wiedział, że tylko jeden człowiek w Indiach może zabić bestię i powstrzymać dalszy rozlew krwi. Tym człowiekiem był Brytyjczyk James Edward Corbett, zapalony myśliwy, który swojego pierwszego dzikiego kota zabił w wieku 8 lat. Gubernator stanu Uttarakhand znał Corbetta z wielu opowieści, jakie krążyły o odważnym Brytyjczyku w całych północnych Indiach. Bez zastanowienia zgodził się nawet ufundować ogromną nagrodę za zabicie tygrysicy z Champawat. Eddie Knowles podczas jednego ze wspólnych polowań namówił Corbetta na przyjazd do Kumaonu, argumentując to tym, że „Jimmy” będzie miał niepowtarzalną okazję zapolować na pierwszego w swoim życiu ludojada…

Obiecał gubernatorowi, że szybko zabije bestię, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze – wszelkie nagrody wyznaczone za zabicie tygrysicy miały zostać natychmiast anulowane. Po drugie – wszyscy myśliwi, przybywający do Champawat mieli być od razu odwoływani. Po trzecie – Corbett sam chciał dobrać sobie współtowarzyszy, którzy mieli mu pomóc zabić bestię. Zdesperowani przedstawiciele rządu zgodzili się na wszystko, więc Brytyjczyk przystąpił od razu do swojego zadania.

Gdy przybył do Champawat ze swoimi sześcioma ludźmi, we wsi nie zastał nikogo. Ludzie wciąż przebywali zamknięci w swoich domach. Nikt nawet nie odważył się wyjść, aby przywitać przybysza. Pierwszego wieczoru James rozpalił ognisko przed jednym z domów i czekał. Dopiero o świcie pierwsi mieszkańcy zdecydowali się opuścić swoje „twierdze” i dołączyć do ogniska. Z pierwszych opowieści dowiedział się, że od początku ataków tygrysicy populacja wsi zmniejszyła się z 250 do zaledwie 55 osób. Corbett obiecał pomóc i zabić bestię w ciągu kilku dni. Nie przypuszczał jednak, że będzie potrzebował znacznie więcej czasu, a ludzie wciąż będą ginąć… Dalszą część historii znajdziecie na stronie  wmrokuhistorii.blogspot.com.

Łukasz Włodarski autor bloga W mroku historii. Jest to strona o historii ukrytej za fasadą mitów i legend, otulonej płaszczem sekretów, skandali i kontrowersji. Opowieści o pasjach, namiętnościach, zbrodniach i zdradach, o ludziach wielkich i małych, znanych i zapomnianych.

Mówiono, że handlował ludzkim mięsem

Fot. ma charakter poglądowy